Nie cichną plotki o rozstaniu Bradleya Coopera i Iriny Shayk, do którego miało dojść już kilka tygodni po wybuchu skandalu zdomniemanym romansem z Lady Gagą w tle. Choć para przez cały czas próbowała robić dobrą minę do złej gry i kilka razy została "przyłapana" przez paparazzi na rodzinnych wypadach, w ostatni piątek media poinformowały opinię publiczną o wyprowadzce Iriny z posiadłości gwiazdora.
Zarówno Bradley, jak i jego ekranowa partnerka zapewniają, że ich "głęboka więź" nawiązana na planie filmu nie doprowadziła do kryzysu w związku aktora, jednak media na całym świecie spekulują, że gwoździem do trumny ich relacji okazał się być... pracoholizm aktora. Jak podaje People, za rozstanie rodziców 2-letniej Lei bezsprzecznie odpowiada kompletne zaangażowanie Coopera w zeszłoroczny kinowy hit, Narodziny gwiazdy. Według źródła magazynu, 44-latek był tak pochłonięty swoim debiutem reżyserskim, że wszystko inne zupełnie przestało się dla niego liczyć.
Bradley był emocjonalnie nieobecny podczas długiego kręcenia "Narodzin gwiazdy" - mówi. Próbowali uratować związek, ale szybko się poddali.
Ponoć Cooper i Shayk od dawna borykali się z kłopotami w małżeństwie, jednak niewiele osób zdawało sobie z tego sprawę, ponieważ parze świetnie udawało się utrzymać pozory "szczęśliwej i zakochanej w sobie do szaleństwa it-couple"
Jako że Bradley i Irina z nikim nie dzielili się kulisami swojej relacji, niewiele osób wiedziało, że między nimi dzieje się coś złego - twierdzi informator People.
Symptomem pogłębiającego się kryzysu miała być przemowa na lutowym rozdaniu nagród BAFTA, którą Bradley wygłosił na scenie odbierając statuetkę za piosenkę The Shallow, dziękując partnerce za "zostanie u jego boku i znoszenie go przez całe lata twórczego procesu".